Zaklinacz gliny
Pałac i Folwark Łochów położony jest zaledwie godzinę jazdy od Warszawy w samym sercu Nadbużańskiego Parku Krajobrazowego nad rzeką Liwiec. Dostęp do rzeki zawsze stanowił tu atrakcję. Dla każdego. I nie chodzi tylko o aktywną formę spędzania czasu, ale o pewne poczucie wolności – również twórczej – które rodzi się nad wodą. Pałac i Folwark Łochów to cały kompleks budowlano‑parkowy, na terenie którego tej przestrzeni, oddechu i atmosfery wolności jest całkiem sporo. I może to wszystko sprawia, że rośnie ochota na twórcze spędzenie czasu. I jak to mówią: mówisz i masz!
Glina w roli głównej
Cztery urocze, niepozorne domki, znajdujące się na terenie obiektu, są jak bramy do równoległych, alternatywnych światów. To domki rzemieślnicze, w których prowadzone są warsztaty: ceramiczny, pieczenia chleba, rzeźbiarski i tkacki. Właśnie w jednym z nich swoje warsztaty i działalność artystyczną prowadzi pochodzący z Ukrainy artysta Oleksandr Kuzelyak. Ale on jest tylko jednym z bohaterów tej historii. W przestronnym, skromnym, wypełnionym słońcem wnętrzu na pierwszym planie króluje ona: glina. Wszędzie jej pełno. W różnych postaciach.
Centralny punkt pomieszczenia stanowią dwa równolegle ustawione stoły – długie, jasne, stabilne – przy których prowadzone są warsztaty: indywidualne i grupowe. — Zwykle przy tych stołach jest tłoczno i gwarno — mówi Oleksandr Kuzelyak. Pewnie dlatego umówiliśmy się na rozmowę i oprowadzanie po pracowni pomiędzy warsztatami. Gospodarz tego miejsca pokazuje mi kolejne ważne punkty domku ceramicznego, między innymi poustawiane wokół stołów półki z ceramiką. Czegóż tu nie ma! Niektóre egzemplarze są do kupienia, wiele z nich nie jest jeszcze skończonych – w różnych fazach procesu twórczego stanowią dowód tego, że często dla samego artysty niespodzianką bywa to, co sam stworzy. Mnóstwo talerzy, talerzyków, garnuszków, amfor, miseczek, magnesów, posążków, stworzeń ze świata realnego i tego, o którym nie słyszał sam Harry Potter.
Gdzie nie spojrzysz, tam gwizdki
Istotny nurt w twórczości zarówno Oleksandra, jak i dzieci oraz dorosłych z Fundacji Leny Grochowskiej to gwizdki. Misternie dekorowane o różnych kształtach: koników, sów, ptaszków, kotków, żółwi. — Ja też się tym bawię — śmieje się Olek. — To jest miłe, nie tylko dzieciaki to lubią. Gwizdki mogą być różne: na wodę lub po prostu do gwizdania. Ja staram się robić proste kształty, bo nie dość, że są najłatwiejsze do stworzenia, to potem dobrze leżą w małych paluszkach.
Rzeczywiście, gdzie się nie spojrzy, tam gwizdki. Całe skupiska uroczych małych glinianych stworzeń. Każdy gra inaczej, każdy pięknie. Ich barwa nie ma nic wspólnego z kupnym, piskliwym, najczęściej plastikowym gadżetem – gwizdki z pracowni Oleksandra mają piękny ton, przypominają zresztą często swoim brzmieniem okarynę. — Lubię w naszych gwizdkach to, że każdy ma swoją melodię, swoją historię do opowiedzenia. I każdy dobrze brzmi. Przyjaźnie.
Nieopodal Pałacu i Folwarku Łochów mieści się Muzeum Gwizdka. Oba miejsca dzieli zaledwie kilka kilometrów. To tu pracuje ojciec Olka, Roman Kuzelyak. Początkowo, w 1999 roku, muzeum liczyło 53 eksponaty, dzisiaj jest ich kilka tysięcy. Wśród nich gwizdki od czajników, piszczałki, flety, okaryny, gwizdki policyjne, wojskowe, sportowe, odpustowe, drewniane w kształcie zwierząt, gwizdki z porcelany itp.
Cały artykuł można przeczytać w magazynie dostępnym na KupujeszPomagasz.pl