Jesień i zima w jednym garnku
Są takie dni, że człowiekowi się nie chce nigdzie z domu wychodzić. Najlepiej siedzieć w fotelu, poleżeć, poczytać. No i popijać coś pysznego – dajmy na to: jesienny kompot. Czasem się wtedy rozmyśla. Najpierw o niczym ważnym. Myśli bez celu, można powiedzieć – szwendają się. Trzeba do ognia dorzucić, bo przygasa. Dobrze, inaczej by się człowiek pogubił w tych rozczochranych myślach o niczym.
A tu za oknem jesień już, i to nie zawsze złota. I zimą już czasem powieje, kiedy nocą temperatura spada. Dobrze, że w kuchni są jakieś owoce. Kilka jabłek, gruszka, brzoskwinie z pomarszczoną skórką, śliwki i sok malinowy. Woda się gotuje, myję owoce, kroję jakkolwiek, byle jak. I zostawiam na kilka minut, bo koty trzeba nakarmić i psy. Żyją w zgodzie i harmonii. Podobnie sprawy się mają z owocami. Tu też wszystko do siebie pasuje i nie ma ma złych połączeń w kompocie. Dlatego wszystkie owoce lądują w jednym garnku. Woda wrze, owoce puszczają soki. Sypię na oko: cynamon, imbir, goździki, odrobinę pieprzu, kardamon – co mi się akurat uda znaleźć w chaosie przypraw i korzeni. Zmniejszam ogień, żeby ledwie pyrkotał na niebiesko. Popróbuję, podmucham, siorbnę. Nikt nie słyszy, to mogę siorbać. Gryczanego miodu czy brązowego cukru do smaku? Decyduję, jak mi akurat fantazja podpowie. Leniwe jesienne popołudnie.
Mija pół godziny, i jest. Piję gorący. Parzy w usta, od środka grzeje. Dobrze. Wracam na fotel, a jesień za oknem, aż świszczy mokrym wiatrem. Dobrze, że mam korzenny napój i książkę o warzywach wyklętych, które autorzy z czułością określają „retro”, a chodzi o brukiew, pasternak czy pospolitego buraka. Zgodnie z kalendarzem – wszystkie idealne na okres jesienno‑zimowy, obok proponowanych przez kucharzy z „Krain Polskich” dyni, grzybów czy topinamburu.
Cały artykuł można przeczytać w magazynie dostępnym na KupujeszPomagasz.pl