Pępek świata nad Bystrzycą
Chasydzki rabin, a przy tym uzdrowiciel i kabalista Jakub Izaak Horowitz, zwany też Widzącym z Lublina, uważał, że właśnie w Lublinie, przy ul. Szerokiej 28, niebo łączy się z piekłem. Dodać należy, że mówimy o człowieku, którego wizje były wielokrotnie potwierdzane – przewidział on choćby klęskę Napoleona w Rosji, co wydawało się wówczas nieprawdopodobnym scenariuszem. Więc nawet jeśli nie wierzymy w piekło i niebo, to warto sprawdzić, dlaczego według sławnego mistyka Lublin zajmował centralne miejsce nie tylko na Ziemi, ale i w całym kosmosie.
Niestety, ul. Szeroka już dzisiaj nie istnieje, ale wciąż możemy poczuć klimat dawnego, wielokulturowego „pępka świata” na Starym Mieście, które jest jednym z najlepiej zachowanych zabytkowych zespołów miejskich w Polsce. Wędrować po uliczkach należy jednak ostrożnie, bo można natknąć się tutaj na piekielny artefakt, którego w żadnym razie nie wolno dotykać, by nie ściągnąć na siebie nieszczęścia, za to zupełnie można się rozluźnić (oraz poluzować pasa) w którejś z licznych knajp czy restauracji, gdzie doświadczymy nieba, oczywiście w gębie.
Miasto czterech religii
Przed wojną ponad 30 proc. ludności Lublina stanowili Żydzi, którzy zresztą do dzisiaj przybywają do tego miasta z całego świata. Wielu z nich to chasydzi, którzy pielgrzymują do grobowca Widzącego na starym cmentarzu żydowskim i zostawiają przy nim karteczki z prośbami do świętego mistyka.
Swojego świętego związanego z Lublinem mają też katolicy – to ks. Ignacy Kłopotowski – chociaż patronem miasta od czterech wieków jest św. Antoni Padewski, którego wizerunek wisi na Bramie Krakowskiej.
W mieście działa też aktywnie wspólnota greckokatolicka i protestanci, a każda z tych grup odznacza się tolerancją i szacunkiem dla przedstawicieli innych religii. Dzisiejsza tożsamość Lublina to skomplikowana mozaika wielu kultur, religii i wpływów. Bez problemu można tu znaleźć świątynie większości dużych religii, a mieszkańcy i turyści tłumnie uczestniczą w międzynarodowych festiwalach międzykulturowych.
Nawet jeśli jednak przyjeżdża się do Lublina poza terminami festiwali i koncertów, każdego dnia można tu doświadczyć atmosfery dawnej, przedwojennej Polski, która była domem dla każdego, bez względu na wyznanie czy przynależność etniczną.
Cebularze, gryczaki i lokalne piwo
Do Lublina warto przyjechać głodnym – to powszechnie znany fakt. Ponoć turyści dzielą się tutaj na takich, którzy lubią zwiedzać z pełnym żołądkiem, i takich, którzy przemierzając Trakt Królewski – łączący Zamek Lubelski, Bramę Grodzką, ulicę Grodzką, rynek, ulicę Bramową, Bramę Krakowską oraz Plac Łokietka – dopiero „robią miejsce” na regionalne przysmaki, łączące wpływy kuchni polskiej, żydowskiej, białoruskiej i kresowej. Jedno jest pewne: wyjechać z Lublina bez skosztowania cebularza, forszmaka czy gryczaków to jakby być w Neapolu i nie tknąć tamtejszej pizzy! Czym są gryczaki? To inaczej pierogi lubelskie, czyli takie
Cały artykuł można przeczytać w magazynie dostępnym na KupujeszPomagasz.pl